Nożowa intifada, czyli klęska Obamy

  

Mariusz Zawadzki, Gazeta Wyborcza

 

"Niech administracja Obamy przestanie obwiniać Izrael o palestyński terror!" - napisał na Twitterze senator Marco Rubio, jeden z najpoważniejszych kandydatów Republikanów na prezydenta. Chodzi o trwającą od kilku tygodni nożową intifadę. Młodzi Palestyńczycy atakują - głównie przy użyciu noży kuchennych - Żydów w Jerozolimie, przy czym ofiary wybierają przypadkowo. Napastnicy najczęściej nie należą do żadnych organizacji takich jak Hamas czy Islamski Dżihad, nie realizują niczyich rozkazów, tylko atakują spontanicznie. zabijani przez izraelskich żołnierzy i policję. Zginęło już ponad 20 Palestyńczyków, którzy zdołali zamordować 10 Żydów.

 

 Określenie "palestyński terror", którego używa Rubio, jest uzasadnione. Ale - choć zawsze i wszędzie trzeba potępiać terroryzm - należy zdawać sobie sprawę z tego, że okrutne morderstwa, które popełniają terroryści, bywają buntem przeciw rażącej niesprawiedliwości i realnym krzywdom.

 

 Tak jest właśnie w przypadku nożowej intifady, z czego amerykańska prawica i wielu ludzi na świecie nie zdają sobie sprawy. Nieśmiało wspomniał o tym sekretarz stanu John Kerry w niedawnym wystąpieniu na Uniwersytecie Harvarda, które wywołało gniew senatora Rubio na Twitterze.

 

 "W ostatnich latach mocno rozrastają się osiedla żydowskie i obecna fala przemocy jest wynikiem frustracji, którą to wywołuje" - stwierdził Kerry.

 

 W 1993 roku zawarto porozumienie w Oslo - Palestyńczycy wyrzekli się przemocy, a Izrael zgodził się na powstanie Autonomii Palestyńskiej, która miała być zalążkiem niepodległego państwa. Niestety, porozumienie okazało się fikcją. Przez wszystkie lata, które potem nastąpiły, Izraelczycy osiedlali się na Zachodnim Brzegu Jordanu, czyli w miejscu, w którym rzekomo owo niepodległe palestyńskie państwo miało powstać.

 

W chwili podpisywania porozumienia w Oslo na Zachodnim Brzegu Jordanu i we wschodniej Jerozolimie (okupowanych od 1967 roku) żyło 250 tys. żydowskich osadników. Dziś jest ich około 750 tys., czyli trzy razy więcej. W praktyce oznacza to, że projekt "dwóch państw dla dwóch narodów" upadł. Izraelska prawica, od lat pod przewodem Beniamina Netanjahu, osiągnęła to, czego chciała - nie ma żadnych szans na powstanie państwa palestyńskiego. Młodzi Palestyńczycy zdają sobie z tego sprawę, żyją w poczuciu beznadziei, więc z desperacji sięgają po noże.

 

 Nie chodzi zresztą tylko o grabież terytorium. 20 lat temu dochód narodowy na jednego mieszkańca w Izraelu wynosił około 10 tys. dol., dziś jest trzy razy większy. Kraj rozwija się fantastycznie. A co z Palestyńczykami? Dochód na jednego mieszkańca Autonomii wynosił w 1995 roku 2 tys. dol., a teraz jest o kilkaset dolarów wyższy. We wschodniej Jerozolimie 84 proc. palestyńskich dzieci żyje w ubóstwie (takie dane podało dwa lata temu izraelskie Stowarzyszenie na rzecz Praw Obywatelskich).

 

 W zasadzie należy się dziwić nie temu, że Palestyńczycy chwycili za noże, tylko temu, że zrobili to dopiero teraz.

 

 Kerry ma zatem rację, ale zapomniał dodać, że za upadek projektu "dwóch państw dla dwóch narodów" odpowiada również administracja Obamy. Kiedy Netanjahu ogłaszał kolejne plany rozbudowy osiedli, jedyne, na co był w stanie zdobyć się Waszyngton, to symboliczne, zupełnie nic nieznaczące pisemne protesty. A przecież Ameryka, która wspiera Izrael dotacjami rzędu 3 mld dol. rocznie, mogłaby zaprotestować w realny sposób. Ale kiedy Palestyńczycy chcieli, żeby ONZ symbolicznie uznała ich niepodległość, USA - zgoła niesymbolicznie - obcięły dotacje dla Autonomii.

 

 Między innymi dlatego Izraelczycy i Palestyńczycy będą już chyba zawsze żyli w jednym państwie, w permanentnym stanie wyjątkowym, rozdzielani wojskowymi blokadami, pierwsi zarzynani przez drugich, drudzy dyskryminowani przez pierwszych.