Putin łamie atomowe tabu

 

Janusz Rolicki

 

13.02.2015

 

To, co się dzieje obecnie, jest odrażającą kapitulacją Zachodu i demokracji. O ile NATO i Unia ustąpią ostatecznie Putinowi, czeka nas prawdziwa tragedia, która zagrozi bezpieczeństwu świata.

 

Sytuacja światowa jest groźna nie tylko z racji agresji rosyjskiej na Ukrainę, lecz także z powodu złamania przez ten kraj atomowego tabu. Rosja - kraj posiadający drugi na świecie arsenał atomowy - nie odżegnała się od zasady nieużywania, jako pierwsza, rakiet i bomb atomowych. Tym samym po raz pierwszy, od czasu Hiroszimy i Nagasaki, atomowe mocarstwo wprowadziło do swej doktryny wojennej zasadę swobodnego w gruncie rzeczy użycia najstraszliwszej broni.

 

Przypomnę, że przez 45 powojennych lat oba główne mocarstwa - w tym Związek Radziecki - oświadczały, że pierwsze nie użyją atomu. To było militarno-polityczne ABC ówczesnego świata. Potwierdzały to następnie liczne porozumienia rozbrojeniowe zawierane pomiędzy ZSRR a USA. Mało tego - powstała presja obywatelska na świecie przeciwko bombie atomowej, a kraj, który by zapowiedział dowolne złamanie tej zasady, byłby zbiorowo potępiony.

 

Swego czasu z przymrużeniem oka traktowaliśmy takie piosenki jak na przykład sławne: "Pust wsiegda budiet sonce, pust wsiegda budiet nieba, pust wsiegda budiet mama, pust wsiegda budu ja". Ta propagandowa piosenka radziecka tak samo jak światowe ruchy w obronie pokoju nie tylko ograniczały swobodę użycia przez Zachód atomu, lecz także wiązały ręce władzom radzieckim. Ta aura ostrzegawcza, a nawet pełna potępienia dla użycia atomu i wodoru, spełniła też nieraz swe zadanie.

 

Przypomnę, że na początku lat osiemdziesiątych radary radzieckie przez pomyłkę, myląc rakiety z ptakami, zanotowały wystrzelenie wielu rakiet amerykańskich w kierunku ZSRR. Był to czas dużego napięcia pomiędzy oboma blokami. Tymczasem pułkownik radziecki pełniący tego dnia dyżur nie przekazał tej alarmującej informacji swoim dowódcom, lecz czekał na ich kolejne potwierdzenie, łamiąc tym sposobem wszelkie regulaminy. Dzięki temu uratował świat od wojny atomowej.

 

Dzisiaj takiej aury już, niestety, nie ma. Przeciwnie - dziś nawet kulturę masową, zarówno filmy SF, jak i książki tego gatunku, zdominowały obrazy świata po zagładzie. Nie przeceniałbym tego zjawiska, ale też trudno go nie dostrzegać.

 

Tym bardziej jest to trudne, że Rosja Putina, ustalając nową doktrynę wojenną, publicznie wprowadziła zasadę dowolnego, w miarę potrzeb militarnych, użycia broni atomowej. Opracowała też wbrew porozumieniom międzynarodowym nowy typ rakiet. Charakteryzują się one dużymi zdolnościami manewrowymi i mają zasięg od 500 do 3000 kilometrów. Rozmieszczono je w obwodzie kaliningradzkim, dzięki czemu swym zasięgiem obejmują całą Europę. Równocześnie dla podkreślenia determinacji Rosji do jej użycia ostatnio coraz to przeprowadzane ćwiczenia zakładające używanie na polu walki mobilnych rakiet z pociskami atomowymi. Natomiast samoloty bojowe z bombami i rakietami na pokładzie patrolują granice NATO.

 

Ćwiczenia te, jak i sama doktryna, zrodziły się z kompleksów mających źródła w latach dziewięćdziesiątych. Prężenie muskułów przez Rosję służy zastraszeniu międzynarodowej opinii publicznej. Chodzi o to, aby świat wierzył w determinację Rosji, która dla osiągnięcia celów politycznych ma nie cofnąć się przed użyciem atomu. Ta metoda przynosi efekty i Rosja jest bliska zdominowania Ukrainy. Kraje unijne niemające sprzecznych interesów z Rosją za wszelką cenę chcą spokoju. W rezultacie - jak zauważyła to "Gazeta Wyborcza" - jesteśmy blisko repliki Monachium wobec Ukrainy. Tam w 1938 roku także nie zadekretowano likwidacji Czechosłowacji, lecz jedynie odłączono od niej obszary z niemiecką większością.

 

Powraca więc pytanie, kiedy ostatecznie Ukraina ulegnie Rosji i zgodzi się na status, jaki dziś mają państwa Łukaszenki i Nazarbajewa. Jeśli zwycięży opcja pani Merkel, to aktualnego prezydenta Ukrainy czeka klęska. Przyjęcie zasady, że Ukrainy Zachód nie uzbroi, oznacza, że państwo to skazane jest na wchłonięcie przez Rosję.

 

W tej sytuacji ostatnią nadzieją Ukrainy jest Ameryka. Prezydent Obama nie jest Reaganem i jeśli zgodzi się na opcję pani Merkel i nie uzbroi Kijowa, to, niestety, wykonana zostanie część zadania postawionego samemu sobie przez Putina. Później będą zapewne zabiegi o podporządkowanie Moskwie tak zwanej Pribałtiki. Pamiętajmy, że po każdej smucie, a za taką uważa się obecny okres, Rosja powracała do swych starych granic i potęgi.

 

Dzisiejszy Zachód, pomimo że Ameryka dysponuje miażdżącą przewagą militarną nad resztą świata, nie jest zdolny do zdecydowanego działania. Brakuje mu ducha nieustępliwości i determinacji powojennych przywódców Zachodu. Zwracam uwagę, że ani NATO, ani Unia do dziś nie uznały Rosji za agresora i wciąż poprzestają na nowomowie uznającej za agresorów tzw. separatystów. Dalej Zachód nie spróbował wyłączyć za karę Rosji z międzynarodowego życia sportowego, naukowego i kulturalnego.

 

Stąd dla Rosjan ich agresja jest bezbolesna, a oni sami oddają się ułudzie, że silnemu wszystko wolno, a to, co plecie ich propaganda, jest prawdziwe. Nie skorzystano nawet z eliminacji Rosji z rozgrywek sportowych, na które Putin i Rosjanie szczególnie wrażliwi. Zgodzono się na przeprowadzenie za dwa lata w Rosji piłkarskich mistrzostw świata. Jeśli do nich dojdzie, będzie to wydarzenie haniebne! W pucharach europejskich nikt dotąd, tak jak było po agresji na Czechosłowację w 1968 roku, nie relegował drużyn agresora z tych rozgrywek.

 

Podobnie jest z wymianą kulturalną i naukową. Wszędzie w niej uczestniczą obywatele kraju, który bezkarnie anektuje prowincje swego sąsiada i morduje jego obywateli. Dopóty, dopóki Rosja i jej obywatele nie odczują potępienia międzynarodowego, nie sposób jest wpłynąć miękkimi sankcjami na jej postępowanie. Dziś prezydent Putin i jego szef dyplomacji Ławrow, zamiast siedzieć w oślej ławce, traktowani jak mężowie stanu. A ich partnerom nie przeszkadzają głoszone przez nich kłamstwa w stylu stalinowskiego prokuratora Wyszyńskiego czy wieloletniego szefa dyplomacji ZSRR Gromyki.

 

Zachód do dziś nie pokazał, że nie boi się agresora. To, co robi kanclerz Merkel, zapowiadając z góry, że jest przeciwna dozbrojeniu Ukrainy, jest politycznym samobójstwem Unii Europejskiej jako podmiotu politycznego. Ostatnie negocjacje w Mińsku pokazały, że ta droga wiedzie donikąd. Obietnice zawieszenia broni od 15 lutego zapowiedziane tam wczoraj nikogo już nie biorą. Rosja bowiem po wrześniowych negocjacjach pokazała, jak potrafi je łamać.

 

W tej sytuacji pozostaje jedynie czekać, kiedy USA postawią tamę agresywności Putina. Pytanie, czy usłyszy on, że po przekroczeniu linii demarkacyjnej NATO wyśle swe wojska na Ukrainę, a po przekroczeniu przez Rosjan Dniepru napotka oddziały zachodnie, jest kluczowe dla zachowania przez ten kraj niepodległości.

 

Kwestią otwartą jest, czy na groźby użycia atomu Zachód odpowie tym samym. Jest pewne, że gdyby politycy zachodni po II wojnie zachowywali się jak pani Merkel i pan Holland, dzisiejszy świat byłby jednym wielkim Związkiem Radzieckim. To, co się dzieje obecnie, jest odrażającą kapitulacją Zachodu i demokracji. O ile NATO i Unia ustąpią ostatecznie Putinowi, czeka nas prawdziwa tragedia, która wobec nieuchronnego rozzuchwalenia gospodarza Kremla i tak zagrozi bezpieczeństwu świata. Żal, że Moskwa ceni tylko nagą siłę i wobec niej ma jedynie respekt. Przeraża, że kraj ten mógł bezkarnie złamać zasadę atomowego tabu. Oswajanie atomu, a z nim mamy do czynienia, zagraża praktycznie istnieniu cywilizacji.

 

Janusz Rolicki - reporter, publicysta, komentator polityczny prasy i mediów elektronicznych, autor kilkunastu książek reportażowych i trzech powieści