Obama, czyli stagnacja na froncie polskim

 

Andrzej Talaga

 

Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Barack Obama. Dla Polski to żadna tragedia, ale w relacjach polsko–amerykańskich nie możemy się spodziewać niczego innego niż obecna stagnacja. Większe nadzieje dawał Mitt Romney, przynajmniej w deklaracjach, ale przepadł. Katalog niemożności Obamy wobec Polski jest, niestety, długi. Znajdziemy w nim sprawy tak ważne jak bezpieczeństwo oraz rzecz już dziś błahą, choć symboliczną, czyli wizy dla Polaków.

 

Najgorzej sprawy mają się właśnie w tej pierwszej kategorii. Według nowej doktryny obronnej USA ogłoszonej przez Obamę Ameryka przenosi siły i środki w rejon Pacyfiku. Z Europy znikną dwie brygady bojowe US Army, siły lądowe, które pozostaną, nie będą w stanie efektywnie wesprzeć jakiegoś sojusznika z NATO, który ewentualnie zostałby zaatakowanyna przykład Polski. Jakby tego było mało, Obama zapowiedział cięcie wydatków na zbrojenia. Teraz z pewnością dotrzyma słowa.

 

Romney uznał Rosję za strategicznego przeciwnika USA, potem złagodził swoje stanowisko, Obama niczego łagodzić nie musiał. Dla niego sąsiad Polski to ledwie regionalna siła, ulokowana w dodatku daleko na liście amerykańskich problemów. Nie sprawia większych kłopotów, może w Syrii, ale Waszyngton akurat ani myśli tam interweniować.

 

Nie mamy zatem co liczyć na poparcie w sporach z Moskwą, choćby w śledztwie smoleńskim czy też w naszych staraniach o utrzymanie posowieckich państw Międzymorza poza moskiewską strefą wpływów. Koniec złudzeń. Intermarum nie zaistnieje w amerykańskiej polityce, nie stanie się nawet bardzo, bardzo odległym priorytetem.

 

Republikańskie ośrodki doradcze sugerowały silniejszy sojusz USA z Polską i transfer amerykańskich technologii wojskowych nad Wisłę. Choć takie postulaty nie znalazły się w oficjalnym programie wyborczym Romneya, w przypadku jego zwycięstwa, moglibyśmy spróbować ponownietym razem z korzyścią dla nas zagrać polską sympatią do Ameryki. I to okazało się niemożliwe.

 

Był Obama, jest Obama. Jakoś będziemy musieli z tym żyć.