Putin nie proponował rozbiorów, a Polacy dla Moskwy nie partnerami w poważnych sprawach

 

Wacław Radziwinowicz 21.10.2014 ,

 

CO DZIŚ W ROSJI PISZCZY. - To klukwa (dosłownie - żurawina, tu w sensie - pełna bzdura) tak ocenił Dmitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Rosji, rewelacje portalu Politico, według którego Władimir Putin jeszcze w lutym 2008 r. miał proponować premierowi Donaldowi Tuskowi wspólny rozbiór Ukrainy.

 

Portal powołał się na słowa naszego byłego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

 

Myślę, że tym razem Pieskow ma sporo racji. Putin przyznaje, że dla niego największym władcą w historii Rosji była caryca Katarzyna II, bo za jej rządów "kraj przyłączył najwięcej terytoriów, a przy tym było najmniej". Ale iść jej śladem i rozbierać Ukrainę, jak ona kiedyś Polskę, wcale, przynajmniej w 2008 roku, nie zamierzał. Tym bardziej z Polakami, którzy dla Moskwy nie partnerami w poważnych sprawach.

 

On chciał całej Ukrainy i teraz też chce całej. A sześć lat temu mógł liczyć, że ona dostanie mu się bez "krowuszki". Wtedy Rosja miała ogromną "miękką siłę" i była najbardziej chyba sexy w swej historii. Ropa drożała z dnia na dzień, petrodolary płynęły rzeką do kas moskiewskich, dolar był po 24 ruble i taniał, stopa życiowa Rosjan rosła w oczach.

 

Na Ukrainie gryźli się wtedy zaciekle byli atamani pomarańczowego Majdanu, rosła tam popularność towarzysza Wiktora Janukowycza, zwolenników integracji z UE i NATO było znacznie mniej niż ze wschodnim sąsiadem.

 

Tak, Putin pewnie przekonywał w lutym 2008 r. Tuska, że Polsce i Europie nie warto się angażować w Ukrainę, bo to żadne, by nie powiedzieć, "sezonowe" państwo. On jest przecież przekonany, że to prawda.

 

Ale po co zapraszać kogokolwiek do wspólnego skonsumowania sąsiada, jeśli można go wchłonąć calutkiego do jakiegoś tam Związku Celnego, Unii Eurazjatyckiej, co w Moskwie rzeczywiście szykowali.

 

okrągłą twarz z piórkami siwych wąsików znało w Rosji każde dziecko

 

A dziś w nocy Putin stracił bardzo bliskiego i ważnego "druga". Mały odrzutowiec Falcon startujący z moskiewskiego lotniska Wnukowo zderzył się z maszyną do odśnieżającą pas startowy prowadzoną przez pijanego, co tu się na lotniskach zdarza, kierowcę. W katastrofie zginął Christophe de Margerie, szef francuskiego koncernu petrochemicznego Total.

 

Francuz był dla Kremla złotym człowiekiem. On jako już chyba jedyny z generałów światowego wielkiego biznesu wściekle atakował sankcje zachodnie nakładane na Rosję "za Ukrainę", orędował za rozwojem współpracy Europy z Gazpromem, domagał się zwiększania udziału gazu rosyjskiego na rynku europejskim.

 

Dla propagandy kremlowskiej był ikoną ucieleśniającą "mądrych przedsiębiorców" przeciwstawiających się "szalonym", bo krytykującym Moskwę, politykom zachodnim. Jego okrągłą twarz z piórkami siwych wąsików znało w Rosji każde dziecko.

 

A odlatywał de Margerie z Moskwy po spotkaniu Rady Konsultacyjnej do spraw Inwestycji Zagranicznych z członkami rządu. Ono, pierwszy raz, odbywało się za zamkniętymi drzwiami. Dziennik "Wiedomosti" pisze, że tajemnicza narada to symptom rosnących w elitach władzy nastrojów wojennych.