Sikorski miał rację. I teraz go chwalą
Mariusz Zawadzki
30.06.2014
Amerykański magazyn "Foreign Policy",
który dwa lata temu umieścił Radosława Sikorskiego na
liście stu największych myślicieli świata, w uzasadnieniu
pisał: "Za mówienie prawdy, nawet gdy nie jest to
dyplomatyczne". Nagrania z restauracji Amber, które ujawnił tygodnik
"Wprost", potwierdzają, że "Foreign Policy"
trafiło wtedy w samo sedno.
Przypomnijmy bowiem kluczowy fragment wywodu Sikorskiego:
"Polsko-amerykański sojusz jest nic niewart. Jest wręcz
szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Bullshit kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją i
będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy
laskę Amerykanom. Frajerzy. Kompletni frajerzy".
Mamy tutaj
trudną, bolesną prawdę o Polsce przekazaną w sposób
mało dyplomatyczny, czym wszakże nie należy się
zrażać, bo na przestrzeni wieków wielcy myśliciele często
używali dosadnych sformułowań. Tylko kiedyś nie było
aparatury nagrywającej, która mogłaby to utrwalić.
Wiele jest również przesady w obawach, że
słowa Sikorskiego zepsują nam relacje z Ameryką lub
poważnie zaszkodzą jemu osobiście w Waszyngtonie. Amerykanie
mają niesłychanie wysokie poczucie własnej wartości i
żadne krytyczne wypowiedzi cudzoziemców nie są w stanie zepsuć
im dobrego samopoczucia. W gruncie rzeczy mało ich obchodzi, o czym polscy
ministrowie prywatnie rozmawiają w restauracjach.
Prawie wszyscy
Amerykanie, których prosiłem o komentarz, dyskretnie odmówili, z
wyjątkiem Bruce'a Jacksona, republikanina uchodzącego za
jastrzębia, który stwierdził: "Radek ma rację! Wy, Polacy,
przesadzacie z tym romantyzowaniem przyjaźni z Ameryką".
Niepokojący wątek
"murzyńskości", poruszony przez Sikorskiego w dalszej
części rozmowy, wielkodusznie pomińmy, żeby
skoncentrować się na tym, co istotne, czyli na geopolityce.
Sojusz
polsko-amerykański na co dzień istotnie nie ma wielkiej
wartości, ale przyda się w sytuacji podbramkowej, tzn. gdyby
jakieś obce mocarstwo zaatakowało Polskę. Gdyby Ameryka nie
dotrzymała wtedy obietnic, które Obama tak dobitnie powtórzył
miesiąc temu na placu Zamkowym w Warszawie, oznaczałoby to automatyczne
samorozwiązanie NATO i kompromitację. Dlatego należy
zakładać z dużym prawdopodobieństwem, że Amerykanie
przyszliby nam z odsieczą - nawet nie ze względu na nas, ale na to,
by zachować Sojusz Północnoatlantycki i uchronić się przed
śmiesznością.
Niestety, min. Sikorski ma rację, że takie
zabezpieczenie przed sytuacją ekstremalną (i mało
prawdopodobną), komplikuje nam bieżące relacje z Rosją i
Niemcami.
Co gorsza,
zabezpieczenie działa dopóty, dopóki NATO jest żywe i ważne.
Czyli dziś możemy być spokojni, ale za 10-15 lat?
Musimy się
również przygotować na ewentualność, że związki
Europy i Ameryki będą słabnąć. Dlatego nie ma co
się ślepo wgapiać w Waszyngton; trzeba budować dobre
relacje z sąsiadami, wzmacniać sojusze i wzajemne
zależności gospodarcze w ramach Europy itp.
Gdybyśmy tego nie robili, istotnie bylibyśmy
"frajerami".
A zatem Sikorski
miał z grubsza rację, co naród zauważył i docenia.
Choć redakcja "Wprost" zapewne liczyła na to, że
ujawnienie nagrań pogrąży ministra, osobiście
obserwuję zjawisko przeciwne. Moi znajomi w Polsce bez względu na
orientację polityczną - lemingi, platformersi, pisiory, lud
smoleński - niemal jednogłośnie zauważają, że
"wreszcie ktoś powiedział prawdę".
Sikorski niespodziewanie staje się ludowym
bohaterem. Niestety, ceną za taki awans społeczny jest
śmieszność, kiedy bowiem odwiedzał Waszyngton i np.
spotykał się z sekretarz stanu USA Hillary Clinton, oboje sprawiali
wrażenie, jakby spijali sobie z dzióbków. No ale zapewne wszyscy bez
wyjątku dyplomaci świata - gdyby ich podsłuchać - zostaliby
w podobny sposób ośmieszeni.