UE potrzebuje nowego "paktu bezpieczeństwa"

 

Jacek Saryusz-Wolski2012-05-20, ostatnia aktualizacja

 

2012-05-20

 

Wpływ kryzysu finansowego na europejską politykę bezpieczeństwa i obronności jest jak upadek muru berlińskiego dla państw ówczesnego NATO: prowadzi do przejściowej fragmentaryzacji i zmusza do zdefiniowania nowego wspólnego działania. Jedynie wypracowanie wspólnej i długofalowej strategii bezpieczeństwa pozwoli Europie na zachowanie i wzmocnienie swojego potencjału obronnego. Nadchodzący szczyt NATO powinien być momentem, w którym Europa udowodni, że zaczyna wdrażać taką strategię i w kwestiach bezpieczeństwa może mówić wspólnym głosem i razem działać.

 

Wpływ kryzysu finansowego na europejską politykę bezpieczeństwa i obronności jest jak upadek muru berlińskiego dla państw ówczesnego NATO: prowadzi do przejściowej fragmentaryzacji i zmusza do zdefiniowania nowego wspólnego działania. Jedynie wypracowanie wspólnej i długofalowej strategii bezpieczeństwa pozwoli Europie na zachowanie i wzmocnienie swojego potencjału obronnego. Nadchodzący szczyt NATO powinien być momentem, w którym Europa udowodni, że zaczyna wdrażać taką strategię i w kwestiach bezpieczeństwa może mówić wspólnym głosem i razem działać.

 

Kryzys Bałkański w latach 90ych uzmysłowił państwom Europy jak bardzo liczy się samodzielność w zakresie obronności. Miało to bezpośrednie przełożenie w postaci ustanowienia wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. 12 lat później cel tej polityki wydaje się być zapomniany. Pomimo pewnych postępów, europejski przemysł obronny jest nadal sfragmentaryzowany, brak politycznej woli uniemożliwia wdrożenie podstawowych zobowiązań traktatowych, a państwa członkowskie, zasłaniając się kryzysem finansowym, znów uciekają w protekcjonizm. Takie podejście będzie jedynie prowadzić w ślepą uliczkę, bo bez reformy i zdeterminowanych działań dążących do zapewnienia większej spójności, przemysł obronny i zbrojeniowy państw UE nie wytrzyma konkurencji, pod presją potencjału Stanów Zjednoczonych i coraz silniejszych potęg Azji i Ameryki Południowej.

 

Wyjściem z impasu nie będzie jedynie istotne zwiększenie wydatków na obronę w narodowych budżetach państw UE. Ich łączne nakłady od lat były niższe niż budżet obronny USA, rynek bardziej podzielony, a wysiłki dublowane. 27 państw UE produkuje ponad 80 różnych systemów zbrojeń (w Stanach Zjednoczonych jest ich 27) i utrzymuje ponad 60 stoczni, gdy w USA ich tylko dwie. Brak wspólnego rynku zbrojeniowego rocznie kosztuje UE 3 miliardy euro. W obecnej sytuacji gospodarczej to pieniądze zbyt łatwo tracone.

 

Kryzys finansowy dodatkowo pogłębił różnice między "unijną" i "północnoamerykańską" częścią Sojuszu: w ciągu ostatniej dekady udział Kanady i USA w wydatkach NATO wzrósł o 10 proc., z 65 % w 2000 do około 75 proc. w 2011. Szacunki z tego samego roku wskazują, że cięć w budżetach obronnych dokonały wszystkie europejskie kraje NATO; tylko dwa państwa UE utrzymały wydatki obronne na przewidzianym przez Traktat Waszyngtoński poziomie 2 proc PKB. Osłabły, co najważniejsze główne państwa europejskiego przemysłu zbrojeniowego, tzn Francja, Niemcy i Wielka Brytania (we trójkę zapewniają one 65 proc europejskiego budżetu NATO i 88 proc środków na badania i technologie). Z powodu konieczności finansowania deficytów i obsługi długów sytuacja w sektorze obronnym nie poprawi się przynajmniej do 2016. Oznacza, to, że żadne z państw nie będzie wstanie zapewnić samodzielnie obrony UE, nie mówiąc o zaangażowaniu w operacje poza swoim terytorium. Interwencja w Libii potwierdziła te braki. Potwierdziła także niechęć Amerykanów, do wyręczania Europejczyków w przypadku obrony ich interesów strategicznych, co z resztą jasno podkreślił w pożegnalnym przemówieniu w czerwcu zeszłego roku były minister obrony USA Robert Gates oraz, zaraz potem, nowy sekretarz obrony Leon Panetta.

 

Bez dodatkowego wysiłku obronnego trudno będzie Europie utrzymać swoją rolę w sasiedztwie i na świecie. Bez zdolności militarnych dyplomacja UE będzie mało wiarygodna, a indywidualnie, państwa członkowskie, nawet te duże, będą zbyt małe by liczyć się na scenie międzynarodowej.

 

Jeszcze w 2010 roku ministrowie obrony UE uznali, że kryzys finansowy nie może być wymówką służącą UE do rezygnowania z rozwijania ważnej wspólnej polityki jaką jest polityka bezpieczeństwa i obrony. Najwyższa pora, aby ten wniosek wdrożono w praktyce. Kryzys, podobnie jak w polityce gospodarczej, może stać się szansą na wypracowanie nowego "paktu bezpieczeństwa", który wyzwoliłby wdrożenie już istniejących postanowień co do polityki obronnej UE. W sytuacji ograniczonych środków, aby mieć więcej za mniej, należy w większym stopniu działać wspólnie.

 

Nie popełniajmy jednak podobnego błędu, który uczyniono przy negocjacji paktu fiskalnego. By być skutecznym, nowy pakt bezpieczeństwa nie może być tylko ogólnym porozumieniem międzyrządowym. Unia już ma strategię bezpieczeństwa uwzględniającą nowe zagrożenia, i której adekwatność potwierdziła strategia NATO z Lizbony. Nowy unijny pakt bezpieczeństwa powinien pozwolić na umocnienie obronnej tożsamości europejskiej, wobec kryzysu, egoizmów i nacjonalizmów, które ten kryzys za sobą pociąga. Powinien być wyrazem spójnej, długofalowej i opartej na zaufaniu między państwami strategii bezpieczeństwa, w której priorytety i plany narodowe państw UE uzupełniają się wzajemnie; startegii, która pozwoli równocześnie uwzględnić rolę Unii w NATO, bez dublowania wysiłków ale też i bez chowania głowy w piasek. Dotychczasowy ping pong polityczny w stosunkach unijno natowskich musi być od tej pory zastąpiony wspólną strategią i komplementarnym działaniem. Aby to się mogło stać, Europa musi być w stanie włożyć więcej własnych zdolności obronnych do wspólnego transatlantyckiego koszyka obronnego.

 

Istnieje wiele scenariuszy niezbędnej zmiany. Najważniejsze to, aby po stronie UE, obronność przestała być zakładnikiem politycznych krótkowzrocznych kalkulacji, które wynikają poniekąd ze złudnej stabilizacji strategicznej Europy oraz poczucia bezpieczeństwa przez nią tworzonego.

 

Traktat z Lizbony wprowadza klauzulę wspólnej obrony, a UE musi dostosować środki do swoich ambicji. To z kolei może osiągnąć tylko przez zwiększenie wysiłków i wspólne działanie, zwane "pooling and sharing", czyli zapoczątkowaną i przyjętą przez radę ministrów UE w 2010 roku zasadę wspólnego wykorzystania i użytkowania zdolności wojskowych przez państwa członkowskie UE oraz podział zadań między nimi. Współpraca w zakresie obrony, nie może ograniczać się, jak dotychczas, tylko do logistyki i szkoleń. Usprawniony musi być system podejmowania decyzji, wzmocnione struktury planistyczne Unii, zgrane muszą zostać plany zakupów, systemy łącznościowe, pozyskiwanie informacji i zdolność do obserwacji. Ministrowie finansów powninni incydentalnie uczestniczyć w spotkaniach minstrów obrony, by ci ostatni mogli planować z pełną wiedzą o dostępnych im środkach, a z kolei ministrowie finansów byli świadomi wyzwań i potencjalnych korzyści skali. Podobnie jak polityka stabilności i wzrostu, polityka bezpieczeństwa Unii, powinna zostać omówiona na nowo przez przywódców państw członkowskich. Oby szczyt NATO w Chicago był takim impulsem, a kryzys w Unii dzwonkiem alarmowym, skłaniającym do większego uwspólnotowienia w zakresie bezpieczeństwa i obrony.

 

Jacek Saryusz - Wolski, przewodniczący delegacji Parlamentu Europejskiego ds stosunków ze Zgromadzeniem Parlamentarnym NATO